1. lipiec 1974

Czy ja się dziś czymś najem? – brnęłam w jedną z najbardziej reprezentacyjnych uliczek starego miasta w stolicy, przeliczając euro. Szansa na uciszenie brzucha malała z każdym krokiem…

Tłum ludzi w przestrzennym barze przyciągnął mój wzrok. U góry napis: Armenian Food. Ha! Zdecydowanie nie będę dziś głodna! Powstrzymałam się przed wydaniem kolejnego jednego (!) euro za sycące chaczapuri i przysiadłam na ławce niedaleko, w małej uliczce. Dalej, lokalni, starsi panowie w koszulach i długich (niezależnie od pogody) spodniach grają w swoje „planszówki” i popijają herbatkę lub wino. Parę metrów obok, czwórka cypryjskich dzieci bawi się w chowanego – zaklepywanego. Baza 3 metry ode mnie. Nie mogą znaleźć ostatniego.

Przechodzący obok obcy dziadek szepce coś szukającemu na ucho. I natychmiast znaleziony. Zabawna scena! Uśmiecham się, dziadek patrzy na mnie i tez się uśmiecha. Po chwili wraca i ucinamy sobie grecko-polską pogawędkę. Przynosi mi colę. No bo jak to tak, obiad bez picia?

Po moich turystycznych i oszczędnościowych wątpliwościach nie było śladu już drugiego dnia. Cypryjczycy nie należą do tych, którzy tracą swoją gościnność na rzecz przedsiębiorczości, proporcjonalnie do ilości turystów. Wręcz przeciwnie. Na początku myślałam że są na to za leniwi. Taki upał, nie ma co się dziwić. Dwa dni później już wiedziałam, że to umiłowanie do rodzinnych i towarzyskich  spotkań i spokojnego życia, przezwycięża chęci ciągłego wzbogacania się. Zaskakujące tym bardziej, że od czasu wstąpienia do Unii Europejskiej z cypryjską gospodarką jest już tylko coraz gorzej.

Kieruję się w stronę przejścia granicznego, 5 minut od serca Nikozji napotykam duże sklepy z chińskimi produktami oraz zakon sióstr ze Sri Lanki. Jedno z nielicznych spokojnych miejsc Bliskiego Wschodu przyciągnęło pracowitych Azjatów, przedsiębiorczych Syryjczyków, po tureckiej stronie spotkaliśmy nawet Afrykańczyków. Co w tak spokojnym i przyjaznym miejscu robi więc ponad 100 000 żołnierzy angielskich, tureckich, greckich oraz ONZ?

Zbliżajace się przejście graniczne zapowiadają opuszczone, a następnie zdewastowane domy. Niektóre skrupulatnie wyczyszczone, przez wypędzonych mieszkańców lub poszukiwaczy skarbów. Parę dni później znajdziemy z Martą pustostan bardzo stylowo przerobiony na restauracyjno-imprezowy zakątek.

 

Moim celem jest siedziba jednej organizacji NGO tworząca wspaniałe projekty i integrujące spoleczeństwa z obu stron muru. Robią to w Green Line – rejonie neutralnym, zapewniającym spokój i bezpieczeństwo.

Docieram do strażnikow. Jednak nie odczuwam ani spokoju, ani bezpieczeństwa. Wprawdzie żołnierze czasem się uśmiechną, zagają rozmową, ale to chyba z nudy w przerwie pomiędzy staniem a siedzeniem (czy mają tam jakieś obowiązki prócz „bycia” – nie wiem). Weseli turyści również milkną na widok podziurawionych domów, worków z piaskiem, drutu kolczastego i żołnierzy. Na pozostałościach fundamentów dostrzegam napisy i oczami wyobraźni widzę u fryzjera piękne Greczynki, a w sklepie plotkujących sasiadów. Nic nie wskazuje na to, żeby znów było to możliwe…

Pokazuję dokumenty (następnym razem również, czasem jednak nie…). Posiadając unijny paszport mogę wędrować również na północ. Cypryjczycy przekroczą granicę, tylko jeśli ich rodzice lub dziadkowie urodzili się na wyspie przed znaczącym 1974 rokiem. Wielu robi to codziennie wybierając się do pracy. W rejonie Green Line przebywają tylko żołnierze oraz działacze zrzeszeni w różnych organizacjach i instytucjach. Spotykam Orestisa działajacego w NGO. Wskazuję na planszę ze zdjęciami tuż obok przejścia. Gdyby nie wschodnia uroda bohaterów tej tragedii, można by pomylić je z reportażem wydarzeń grudnia ’70 w Gdyni. „Jak to się w ogóle mogło stać?” – pytam.

c.d Miami Beach Bliskiego Wschodu

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s